26.03.2014

02. I'd give my last dime to hold him tonight.

            Jasne promienie oświetliły moją twarz. Wyciągnęłam się na fotelu i przetarłam jeszcze zaspane oczy. Miejsce obok mnie było wolne i całe szczęście, bo nie chciałam spędzać reszty lotu z jakimś gburem lub rozwydrzonym dzieckiem. Wyjęłam z torebki telefon (oczywiście włączyłam tryb samolotowy) i spojrzałam na godzinę. Lecieliśmy już cztery godziny. W Los Angeles powinniśmy wylądować o szesnastej (od autorki: samolot wyleciał o trzynastej, wiem, ale tu chodzi o czas lokalny – obliczałam strefy czasowe i tak mi wyszło). Wyjrzałam za malutkie okno. Ucieszyłam się, bo chmury, które wisiały nad Nowym Yorkiem już dawno zniknęły, a teraz mogłam zobaczyć zielone pola pod nami. Westchnęłam i podniosłam się, by pójść do toalety. Część ludzi w samolocie smacznie spała, a reszta typowych biznesmenów była zaczytana w różne gazety. Ruszyłam wąskim przejściem, uważając, by nikogo nie trącić. Wcisnęłam się do małego pomieszczenia, błędnie określanego, jako łazienka.  Spojrzałam w lustro, by ocenić swój aktualny stan. Włosy były miejscami jeszcze trochę wilgotne i rozczochrane, więc dłońmi spróbowałam je poprawić. Palcem wytarłam roztarty tusz nad okiem. Po kilku minutach wyszłam z kabiny i wróciłam na swoje miejsce. Postanowiłam, że znów pójdę spać, bo i tak nic lepszego nie miałam do roboty. Ułożyłam się wygodnie, umieściłam słuchawki w uszach, a kiedy muzyka zaczęła lecieć, ja odpłynęłam.
            - Proszę pani, już wylądowaliśmy – usłyszałam stłumiony głos. Chciałam obrócić się na drugi bok, jednak poczułam uścisk na ramieniu. Leniwie rozchyliłam powieki, a wtedy ujrzałam schylającą się nade mną stewardessę. Oszołomiona wstałam z miejsca, zabrałam torebkę i bez słowa ruszyłam do wyjścia. Skierowałam się w stronę miejsca, z którego miałam odebrać swoją walizkę. Zdjęłam ciężki bagaż z pasma i poszłam w stronę drzwi. Na dworze było ciepło, wiał lekki wietrzyk. Na ulicy panował niezły ruch, a gdzie się nie spojrzało, wszędzie można było dostrzec żółte taksówki. Cieszyłam się z tego powodu, bo wystarczyło, że stanęłam na krawędzi chodnika i machnęłam dłonią. Transport podjechał do mnie po kilku sekundach. Cóż za prędkość. Kierowca wysiadł i schował moją walizkę do bagażnika, a ja wygodnie umościłam się na tylnim siedzeniu. Humor poprawił mi się znacząco. Można nawet powiedzieć, że w pewnym stopniu byłam szczęśliwa, znajdując się w tym samym mieście, co James. Uśmiechnęłam się.
            - Proszę do hotelu Plaza – powiedziałam mężczyźnie.
            Nie włączyłam ponownie muzyki, gdyż bałam się, że mogę znów zasnąć. W tamtej chwili byłam jedynie zdana na własne myśli. Czy to się uda? Czy ja go w ogóle znajdę? Przecież to miasto jest ogromne. On może być gdziekolwiek! Zamieszkał w hotelu? A może już zdążyli sobie kupić mieszkanie? Nie mogę się poddać. Nie po to tu przyjechałam, żeby teraz się załamywać. Muszę dotrwać do końca i wrócić z moim mężczyzną życia, do domu. Przetarłam energicznie dłonie, ze stresu. Czułam jak serce mi przyśpiesza. Uda mi się, wystarczy uwierzyć. Zanim się obejrzałam podjechaliśmy pod wielki, szklany budynek. Najsampierw oddałam pieniądze taksówkarzowi, a potem wysiadłam i już sama wyjęłam torbę z bagażnika. Udało mi się ją jakoś dociągnąć do wejścia, gdzie przywitałam ochroniarza promiennym uśmiechem i ciepłym „dzień dobry”. Dobrze, że mają tu miłą obsługę.
         Weszłam do wielkiego holu, w którym pod sufitem wisiał wielki diamentowy żyrandol. Ruszyłam, krocząc po pięknej posadzce, w stronę recepcji. Zapomniałam wcześniej zadzwonić i zarezerwować pokój, jednak miałam szczęście, bo przed chwilą zwolnił się jeden apartament, który chętnie zajęłam. Podałam Izabelli (tak głosiła plakietka na jej uniformie)  kartę kredytową. Zastanawiacie się pewnie skąd młoda kobieta, którą jestem ma tyle pieniędzy, skoro nie pracuje, hm? Po śmierci mojego ojca, cały jego majątek otrzymała matka, która teraz mieszka samotnie w Chicago i co miesiąc podsyła mi sporą sumę, a musicie wiedzieć, że naprawdę potrafię oszczędzać. Po otrzymaniu karty do sypialni, zmaterializował się przy mnie lokaj, który zabrał moją walizkę. Czułam, że wszystko idzie dobrze. Miałam nadzieję, że będzie tak idealnie, aż do końca. Ruszyłam w stronę windy, w której pośpiesznie wcisnęłam guzik z numerem trzydzieści osiem. Sięgnęłam do torebki, która wisiała bezwiednie na moim ramieniu. Wrzuciłam do niej telefon i portfel, by nic przypadkiem nie zgubić. Kartę pokojową wsunęłam w tylnią kieszeń jeansów. Po niecałej minucie usłyszałam charakterystyczny dzwonek, obwieszczający, że jestem na właściwym piętrze. Korytarz wyglądał cholernie elegancko, a okna od sufitu, aż do podłogi rozświetlały go maksymalnie. Ruszyłam do pokoju numer siedemset osiem i wsunęłam w specjalny mechanizm klucz. Drzwi otworzyły się bez problemu, a ja już na progu zaniemówiłam. Jedna ściana apartamentu była szklana. Wielkie okno, dzięki któremu widoczne było całe Los Angeles wraz z oceanem. Udało mi się zamknąć usta, które rozwarły się samoistnie, z wrażenia. Zatrzasnęłam drzwi i ruszyłam w głąb. Wystrój był nowoczesny, a wszystkie pomieszczenia przestronne. Łazienka była ogromna, a w rogu mieściła się olbrzymia wanna. Łóżko było wygodne i wielkie. Po zobaczeniu całego „mieszkania”, usiadłam wygodnie na jednej z dwóch białych kanap. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
            - Proszę – powiedziałam na tyle głośno, by lokaj, który miał za zadanie dostarczyć tu moją walizkę, usłyszał. Młody człowiek, z lekkim zarostem i mizerną posturą ustawił bagaż obok drzwi. Posłał mi drobny uśmiech i szepnął „miłego pobytu w naszym hotelu Plaza”.
Po jego wyjściu podeszłam do torby i ustawiłam ją przy nogach łóżka. Wyjęłam ciemne jeansy, czarne body oraz czerwone buty na koturnach. Weszłam do łazienki, by się przebrać, a po powrocie do pokoju dobrałam dodatki. Rozczochrane włosy spięłam w mały koczek, a niektóre kosmyki wypuściłam. Na nos nałożyłam okulary przeciwsłoneczne. Przyznam skromnie, że wyglądałam całkiem nieźle, a mój tyłek w tych spodniach… Oh. Wiedziałam, że każdego dnia w tym mieście muszę wyglądać cudownie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy spotkam James’a. 
Zaśmiałam się cichutko i poprawiłam materiał góry. Mój brzuch zaburczał, a do mnie dotarło, że prawie nic od rana nie zjadłam. Spojrzałam na zegarek w telefonie, który ustawił się na czas lokalny automatycznie. Szesnasta jedenaście. Czas na obiad. Wyjęłam telefon z torebki, a kartę wyciągnęłam z jeansów i wyszłam. Po zamknięciu apartamentu ruszyłam do windy, by zejść do hotelowej restauracji. Znajdowała się ona na pierwszym piętrze. Ruszyłam korytarzem i dotarłam do wielkich szklanych drzwi. W środku był średni ruch. Wybrałam stolik na tarasie. Nie chciałam marnować tak pięknej pogody, która w Nowym Yorku o tej porze roku zdarzała się rzadko. Po chwili podszedł do mnie kelner i podał kartę dań, proponując szklankę wody. Kulturalnie odmówiłam i zaczęłam przeglądać serwowane dania. Wybrałam spaghetti bolognese i kieliszek białego wina. Machnęłam dłonią na przechodzącego młodzieńca w fartuszku i złożyłam zamówienie. Odwróciłam się twarzą do słońca, przymykając oczy. Czułam ulgę. Chociaż coś mi się udało. Teraz wystarczy znaleźć James’a. Bałam się jednak, że ta część planu okaże się trudniejsza. Po dziesięciu minutach dostałam zamówione wcześniej włoskie danie i kieliszek chłodnego trunku. Po jednym łyku, moje kubki smakowe były zaspokojone. Poprawiłam się na krześle. Zaczęłam jeść spaghetti. Było przepyszne. Musiałam pilnować się, by przez przypadek nie jęknąć z rozkoszy. 
Po raz enty zakręcałam makaron na widelcu, kiedy poczułam na sobie czyjś wzrok. Odłożyłam delikatnie sztućce i obróciłam głowę do tyłu. W moim kierunku kroczył mężczyzna. Miał jasne brązowe włosy, a jego umięśnioną klatkę piersiową opinała biała koszulka z kołnierzykiem w serek. Na jego ramionach można było dostrzec kilkanaście tatuaży. Sądziłam, że za chwilę skręci czy usiądzie przy innym stoliku, ale on wpatrując się w moją twarz, szedł prosto. Stanął przede mną, zawadiacko się uśmiechając. Czułam się zdezorientowana, a na moich policzkach wypłynęły rumieńce.
- Słucham? - Powiedziałam od razu.
- Nie sądzisz może, że raz to przypadek, ale dwa razy… to już przeznaczenie? – Spojrzał na mnie poważnie, a ja zauważyłam iskry w jego karmelowych oczach. I wtedy do mnie dotarło. To on był tym wybawicielem spod lotniska. 
- Przepraszam, nie poznałam cię. Może usiądziesz? – Spytałam automatycznie i od razu pożałowałam własnych słów. Jeszcze mi jakiegoś idioty brakuje. 
 - Jeżeli mogę – posłał mi ciepły uśmiech i zajął krzesło naprzeciwko. – Nie miałem czasu się nawet przedstawić, jestem Justin – wyciągnął do mnie rękę ponad stołem.
          - Kate… Znaczy jestem Kate – zaśmiałam się histerycznie. Katherine Cyrus, co się z tobą dzieje? Gdy nasze dłonie zetknęły się, poczułam dziwne ciepło. Po chwili milczenia, speszyłam się i utkwiłam wzrok w moich dłoniach.
- Dziękuję, że mi wtedy pomogłeś – wydusiłam z siebie w końcu i dostrzegłam delikatne zaczerwienienia na jego twarzy. Oh, nasz szatyn się rumieni. Zachichotałam, ale on to najwyraźniej zignorował. Wpatrywał się we mnie beznamiętnie, nic nie mówiąc.
- Pytałeś się o coś, prawda? – Próbowałam go zmusić do powiedzenia czegokolwiek.
- Ahh, tak. Pytałem czy nie sądzisz, że kiedy ludzie przypadkiem widzą się raz to zwykłe zrządzenie losu, ale kiedy spotykają się drugi… to przeznaczenie? 
- Sądzę raczej, że to dziwne. Bardzo dziwne – powiedziałam całkiem poważnie. Naprawdę uważałam, że to nienormalne, ale Justin mógł to opacznie zrozumieć. Zaczęłam się nerwowo kręcić.
- Sugerujesz, że cię śledzę lub coś w tym rodzaju? – W jego głosie można było wyczuć nutę sarkazmu, a po chwili wybuchnął śmiechem. 
            - Nie… ja nie, nigdy. Nie… - zaczęłam się plątać, jednak przerwał mi.
- A skąd wiesz? Może jestem gwałcicielem zabójcą i właśnie ciebie wybrałem na kolejną ofiarę? – Spytał mrocznie, a na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Musiał to zauważyć, bo zachichotał. – Żartuję, nie bój się. 
- Nie wyglądasz mi na mordercę – próbowałam opanować swój urywany oddech. Czemu chociaż przez chwilę mu uwierzyłam? Ugryzłam wewnętrzną część policzka, próbując się uspokoić.
- Wszystko okej? Wyglądasz jakbyś zaraz miała zemdleć – Spojrzał na mnie i złapał moje przedramię. Zagryzłam dolną wargę, czując ciepło tworzące się w moim środku.
- Tak, ale będę się już zbierać. Jestem zmęczona po podróży – wypowiedziałam pierwszą wymówkę, która przyszła mi do głowy i odsunęłam się od stołu. Chłopak natychmiast wstał. Cóż za dżentelmen. Nic nie powiedział, ale czułam jego świdrujące spojrzenie. Poprawiłam swoje body i ruszyłam w stronę drzwi. Przechodząc przez wysoki próg poczułam uścisk na ramieniu i automatycznie się obróciłam. Jestem łamagą, pewnie już to zauważyliście. Znów się potknęłam i tym razem sytuacja się powtórzyła. Wylądowałam w ramionach Justin’a. Przez ten moment mogłam napawać się jego męskimi perfumami.
- Już dobrze? – Usłyszałam tuż przy uchu, a jego ciepły oddech wylądował na moim karku. Włoski w tamtym miejscu stanęły dęba. Gotowałam się, nawet nie wiedzieć, czemu. W końcu odsunęłam się o krok do tyłu.
- Przepraszam – wyrzuciłam z siebie.
- Ja powinienem to powiedzieć. Zatrzymałem cię, bo chciałem się dowiedzieć, w jakim pokoju mieszkasz? – Spojrzał na mnie, a dłoń wsunął między włosy, ciągnąc za końcówki.
- Siedemset osiem – szepnęłam prawie niesłyszalnie i stanowczym krokiem ruszyłam do wyjścia. Przemierzyłam drogę między stolikami, a idąc korytarzem usłyszałam krzyk Justin’a. Wołał mnie. Nie zatrzymałam się jednak i prawie biegiem dostałam się do windy. Szybko nacisnęłam guzik. W końcu dotarłam na odpowiednie piętro. Wchodząc do pokoju głęboko westchnęłam i opadłam na łóżko. Oficjalnie miałam dość atrakcji jak na jeden dzień. Po chwili po prostu zasnęłam.

~
PUK, PUK
Zerwałam się z łóżka, słysząc pukanie. Przecierając zaspane i pewnie umorusane z makijażu oczy, podeszłam do drzwi. W progu stał lokaj, który przyniósł mi wcześniej bagaż.
- To dla pani. Ktoś zostawił w recepcji – uśmiechnął się, wyciągając przed siebie kartkę, którą pośpiesznie wyrwałam. Zdenerwowana nawet mu nie podziękowałam i zamknęłam drzwi. Tak dobrze mi się spało. Usiadłam na kanapie, zakładając nogę na nogę i rozłożyłam liścik.

Może masz ochotę na wieczorny spacer? Jeżeli tak to przyjdź o dziewiętnastej przed hotel. 
                                                                                                     Justin"

Przeczytałam tekst ponownie. Byłam w kropce. Zupełnie nie wiedziałam, co mam zrobić. 

~*~
W końcu zaczyna się coś dziać, oho.
Myślałam, że rozdział będzie dłuższy, ale cóż.
Chciałam go w tym momencie skończyć, więc nic innego nie dopisałabym.
Nie wiem kiedy kolejny, bo ten napisałam już wcześniej i ustawiłam,
żeby sam się dodał, bo ja w środę (znaczy no dziś xd) jestem w szpitalu
i pewnie wszystko mnie boli po operacji.
Jak tylko wrócę po obserwacji czy czymś tam, do domu to zabieram się za pisanie.
Już wiem co będzie dalej, więc przygotujcie się na coś mocnego! :)
PS. Jeżeli akapity są nierówne to przepraszam, blogger szaleje. :(


19 komentarzy:

  1. Jejkuu, niech się spotkają wreszcie <33
    Już nie mogę się doczekać co zaplanowałaś :)



    http://forbidden-crystal.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rozdział ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie sądzisz może, że raz to przypadek, ale dwa razy… to już przeznaczenie?
    TAK to przeznaczenie :* :***

    OdpowiedzUsuń
  4. To przeznaczenie :DD
    czekam na kolejny i mam nadzieje ze szybko dojdziesz do siebie(operacja) :)
    /@KlaudiaSwaggg

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny! Tak to przeznaczenie! No i szybkiego powrotu do zdrowia <3

    OdpowiedzUsuń
  6. hah dobrzy rozdział zaczęło się rozkręcać ...szybko wracaj do zdrowia czekamy na cb <3

    OdpowiedzUsuń
  7. cudo cudo cudo<33333333
    /Natalia;)

    OdpowiedzUsuń
  8. taktaktak!!! świetny rozdział
    coś się dzieje yay
    xoxo
    @bizzlethis

    OdpowiedzUsuń
  9. super pomysł, czzkam na następny

    OdpowiedzUsuń
  10. "Nie chciałam marnować tak pięknej pogody, która w Nowym Yorku o tej porze roku zdarzała się rzadko." tutaj jest chyba błąd bo akcja rozgrywa się w LA ;)
    świetny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie błąd. :) Bohaterka na co dzień mieszka w NY, gdzie dni są często deszczowe, a gdy wyjeżdża do LA nie chce tracić pięknej pogody. :)

      Usuń
    2. Świetny rozdział! Gratuluję, bardzo mi się podoba.

      Usuń
  11. Jezuuu <3 jezuuu <3 jak czytam same dialogi to od razu mam uśmiech na twarzy <3 koxham to ♥

    OdpowiedzUsuń
  12. awww kocham to opowiadanie ;3 cudowny rozdział ;*/kasia<3

    OdpowiedzUsuń
  13. aw kochaam <3 /@biebsiuryx

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardzo mi się podoba ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. dzisiaj calkiem przez przypadek znalazlam tego bloga i po prostu siw zakochalam xnxjsjnsksks swietne 💕

    OdpowiedzUsuń
  16. historia fajna tylko głupie jest to ze oprócz jusa uzyłaś imion znanych ludzi no i myley cyrus najbardziej boli ale poza tym świetne beliebers forever

    OdpowiedzUsuń