Jasne
promienie oświetliły moją twarz. Wyciągnęłam się na fotelu i przetarłam jeszcze
zaspane oczy. Miejsce obok mnie było wolne i całe szczęście, bo nie chciałam
spędzać reszty lotu z jakimś gburem lub rozwydrzonym dzieckiem. Wyjęłam z
torebki telefon (oczywiście włączyłam tryb samolotowy) i spojrzałam na godzinę.
Lecieliśmy już cztery godziny. W Los Angeles powinniśmy wylądować o szesnastej
(od autorki: samolot wyleciał o trzynastej, wiem, ale tu chodzi o czas lokalny
– obliczałam strefy czasowe i tak mi wyszło). Wyjrzałam za malutkie okno.
Ucieszyłam się, bo chmury, które wisiały nad Nowym Yorkiem już dawno zniknęły,
a teraz mogłam zobaczyć zielone pola pod nami. Westchnęłam i podniosłam się, by
pójść do toalety. Część ludzi w samolocie smacznie spała, a reszta typowych
biznesmenów była zaczytana w różne gazety. Ruszyłam wąskim przejściem,
uważając, by nikogo nie trącić. Wcisnęłam się do małego pomieszczenia, błędnie
określanego, jako łazienka. Spojrzałam w
lustro, by ocenić swój aktualny stan. Włosy były miejscami jeszcze trochę wilgotne i rozczochrane,
więc dłońmi spróbowałam je poprawić. Palcem wytarłam roztarty tusz nad okiem. Po kilku
minutach wyszłam z kabiny i wróciłam na swoje miejsce. Postanowiłam, że znów
pójdę spać, bo i tak nic lepszego nie miałam do roboty. Ułożyłam się wygodnie,
umieściłam słuchawki w uszach, a kiedy muzyka zaczęła lecieć, ja odpłynęłam.
- Proszę pani, już wylądowaliśmy – usłyszałam stłumiony głos. Chciałam obrócić się na drugi bok, jednak poczułam uścisk na ramieniu. Leniwie rozchyliłam powieki, a wtedy ujrzałam schylającą się nade mną stewardessę. Oszołomiona wstałam z miejsca, zabrałam torebkę i bez słowa ruszyłam do wyjścia. Skierowałam się w stronę miejsca, z którego miałam odebrać swoją walizkę. Zdjęłam ciężki bagaż z pasma i poszłam w stronę drzwi. Na dworze było ciepło, wiał lekki wietrzyk. Na ulicy panował niezły ruch, a gdzie się nie spojrzało, wszędzie można było dostrzec żółte taksówki. Cieszyłam się z tego powodu, bo wystarczyło, że stanęłam na krawędzi chodnika i machnęłam dłonią. Transport podjechał do mnie po kilku sekundach. Cóż za prędkość. Kierowca wysiadł i schował moją walizkę do bagażnika, a ja wygodnie umościłam się na tylnim siedzeniu. Humor poprawił mi się znacząco. Można nawet powiedzieć, że w pewnym stopniu byłam szczęśliwa, znajdując się w tym samym mieście, co James. Uśmiechnęłam się.
- Proszę do hotelu Plaza – powiedziałam mężczyźnie.
Nie włączyłam ponownie muzyki, gdyż bałam się, że mogę znów zasnąć. W tamtej chwili byłam jedynie zdana na własne myśli. Czy to się uda? Czy ja go w ogóle znajdę? Przecież to miasto jest ogromne. On może być gdziekolwiek! Zamieszkał w hotelu? A może już zdążyli sobie kupić mieszkanie? Nie mogę się poddać. Nie po to tu przyjechałam, żeby teraz się załamywać. Muszę dotrwać do końca i wrócić z moim mężczyzną życia, do domu. Przetarłam energicznie dłonie, ze stresu. Czułam jak serce mi przyśpiesza. Uda mi się, wystarczy uwierzyć. Zanim się obejrzałam podjechaliśmy pod wielki, szklany budynek. Najsampierw oddałam pieniądze taksówkarzowi, a potem wysiadłam i już sama wyjęłam torbę z bagażnika. Udało mi się ją jakoś dociągnąć do wejścia, gdzie przywitałam ochroniarza promiennym uśmiechem i ciepłym „dzień dobry”. Dobrze, że mają tu miłą obsługę.
Weszłam do wielkiego holu, w którym pod sufitem wisiał wielki diamentowy żyrandol. Ruszyłam, krocząc po pięknej posadzce, w stronę recepcji. Zapomniałam wcześniej zadzwonić i zarezerwować pokój, jednak miałam szczęście, bo przed chwilą zwolnił się jeden apartament, który chętnie zajęłam. Podałam Izabelli (tak głosiła plakietka na jej uniformie) kartę kredytową. Zastanawiacie się pewnie skąd młoda kobieta, którą jestem ma tyle pieniędzy, skoro nie pracuje, hm? Po śmierci mojego ojca, cały jego majątek otrzymała matka, która teraz mieszka samotnie w Chicago i co miesiąc podsyła mi sporą sumę, a musicie wiedzieć, że naprawdę potrafię oszczędzać. Po otrzymaniu karty do sypialni, zmaterializował się przy mnie lokaj, który zabrał moją walizkę. Czułam, że wszystko idzie dobrze. Miałam nadzieję, że będzie tak idealnie, aż do końca. Ruszyłam w stronę windy, w której pośpiesznie wcisnęłam guzik z numerem trzydzieści osiem. Sięgnęłam do torebki, która wisiała bezwiednie na moim ramieniu. Wrzuciłam do niej telefon i portfel, by nic przypadkiem nie zgubić. Kartę pokojową wsunęłam w tylnią kieszeń jeansów. Po niecałej minucie usłyszałam charakterystyczny dzwonek, obwieszczający, że jestem na właściwym piętrze. Korytarz wyglądał cholernie elegancko, a okna od sufitu, aż do podłogi rozświetlały go maksymalnie. Ruszyłam do pokoju numer siedemset osiem i wsunęłam w specjalny mechanizm klucz. Drzwi otworzyły się bez problemu, a ja już na progu zaniemówiłam. Jedna ściana apartamentu była szklana. Wielkie okno, dzięki któremu widoczne było całe Los Angeles wraz z oceanem. Udało mi się zamknąć usta, które rozwarły się samoistnie, z wrażenia. Zatrzasnęłam drzwi i ruszyłam w głąb. Wystrój był nowoczesny, a wszystkie pomieszczenia przestronne. Łazienka była ogromna, a w rogu mieściła się olbrzymia wanna. Łóżko było wygodne i wielkie. Po zobaczeniu całego „mieszkania”, usiadłam wygodnie na jednej z dwóch białych kanap. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedziałam na tyle głośno, by lokaj, który miał za zadanie dostarczyć tu moją walizkę, usłyszał. Młody człowiek, z lekkim zarostem i mizerną posturą ustawił bagaż obok drzwi. Posłał mi drobny uśmiech i szepnął „miłego pobytu w naszym hotelu Plaza”.
Po jego wyjściu podeszłam do torby i ustawiłam ją przy nogach łóżka. Wyjęłam ciemne jeansy, czarne body oraz czerwone buty na koturnach. Weszłam do łazienki, by się przebrać, a po powrocie do pokoju dobrałam dodatki. Rozczochrane włosy spięłam w mały koczek, a niektóre kosmyki wypuściłam. Na nos nałożyłam okulary przeciwsłoneczne. Przyznam skromnie, że wyglądałam całkiem nieźle, a mój tyłek w tych spodniach… Oh. Wiedziałam, że każdego dnia w tym mieście muszę wyglądać cudownie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy spotkam James’a. Zaśmiałam się cichutko i poprawiłam materiał
góry. Mój brzuch zaburczał, a do mnie dotarło, że prawie nic od rana nie
zjadłam. Spojrzałam na zegarek w telefonie, który ustawił się na czas lokalny
automatycznie. Szesnasta jedenaście. Czas na obiad. Wyjęłam telefon z torebki,
a kartę wyciągnęłam z jeansów i wyszłam. Po zamknięciu apartamentu ruszyłam do
windy, by zejść do hotelowej restauracji. Znajdowała się ona na pierwszym
piętrze. Ruszyłam korytarzem i dotarłam do wielkich szklanych drzwi. W środku był
średni ruch. Wybrałam stolik na tarasie. Nie chciałam marnować tak pięknej
pogody, która w Nowym Yorku o tej porze roku zdarzała się rzadko. Po chwili
podszedł do mnie kelner i podał kartę dań, proponując szklankę wody.
Kulturalnie odmówiłam i zaczęłam przeglądać serwowane dania. Wybrałam spaghetti
bolognese i kieliszek białego wina. Machnęłam dłonią na przechodzącego
młodzieńca w fartuszku i złożyłam zamówienie. Odwróciłam się twarzą do słońca,
przymykając oczy. Czułam ulgę. Chociaż coś mi się udało. Teraz wystarczy
znaleźć James’a. Bałam się jednak, że ta część planu okaże się trudniejsza. Po
dziesięciu minutach dostałam zamówione wcześniej włoskie danie i kieliszek
chłodnego trunku. Po jednym łyku, moje kubki smakowe były zaspokojone. Poprawiłam
się na krześle. Zaczęłam jeść spaghetti. Było przepyszne. Musiałam pilnować
się, by przez przypadek nie jęknąć z rozkoszy.
- Proszę pani, już wylądowaliśmy – usłyszałam stłumiony głos. Chciałam obrócić się na drugi bok, jednak poczułam uścisk na ramieniu. Leniwie rozchyliłam powieki, a wtedy ujrzałam schylającą się nade mną stewardessę. Oszołomiona wstałam z miejsca, zabrałam torebkę i bez słowa ruszyłam do wyjścia. Skierowałam się w stronę miejsca, z którego miałam odebrać swoją walizkę. Zdjęłam ciężki bagaż z pasma i poszłam w stronę drzwi. Na dworze było ciepło, wiał lekki wietrzyk. Na ulicy panował niezły ruch, a gdzie się nie spojrzało, wszędzie można było dostrzec żółte taksówki. Cieszyłam się z tego powodu, bo wystarczyło, że stanęłam na krawędzi chodnika i machnęłam dłonią. Transport podjechał do mnie po kilku sekundach. Cóż za prędkość. Kierowca wysiadł i schował moją walizkę do bagażnika, a ja wygodnie umościłam się na tylnim siedzeniu. Humor poprawił mi się znacząco. Można nawet powiedzieć, że w pewnym stopniu byłam szczęśliwa, znajdując się w tym samym mieście, co James. Uśmiechnęłam się.
- Proszę do hotelu Plaza – powiedziałam mężczyźnie.
Nie włączyłam ponownie muzyki, gdyż bałam się, że mogę znów zasnąć. W tamtej chwili byłam jedynie zdana na własne myśli. Czy to się uda? Czy ja go w ogóle znajdę? Przecież to miasto jest ogromne. On może być gdziekolwiek! Zamieszkał w hotelu? A może już zdążyli sobie kupić mieszkanie? Nie mogę się poddać. Nie po to tu przyjechałam, żeby teraz się załamywać. Muszę dotrwać do końca i wrócić z moim mężczyzną życia, do domu. Przetarłam energicznie dłonie, ze stresu. Czułam jak serce mi przyśpiesza. Uda mi się, wystarczy uwierzyć. Zanim się obejrzałam podjechaliśmy pod wielki, szklany budynek. Najsampierw oddałam pieniądze taksówkarzowi, a potem wysiadłam i już sama wyjęłam torbę z bagażnika. Udało mi się ją jakoś dociągnąć do wejścia, gdzie przywitałam ochroniarza promiennym uśmiechem i ciepłym „dzień dobry”. Dobrze, że mają tu miłą obsługę.
Weszłam do wielkiego holu, w którym pod sufitem wisiał wielki diamentowy żyrandol. Ruszyłam, krocząc po pięknej posadzce, w stronę recepcji. Zapomniałam wcześniej zadzwonić i zarezerwować pokój, jednak miałam szczęście, bo przed chwilą zwolnił się jeden apartament, który chętnie zajęłam. Podałam Izabelli (tak głosiła plakietka na jej uniformie) kartę kredytową. Zastanawiacie się pewnie skąd młoda kobieta, którą jestem ma tyle pieniędzy, skoro nie pracuje, hm? Po śmierci mojego ojca, cały jego majątek otrzymała matka, która teraz mieszka samotnie w Chicago i co miesiąc podsyła mi sporą sumę, a musicie wiedzieć, że naprawdę potrafię oszczędzać. Po otrzymaniu karty do sypialni, zmaterializował się przy mnie lokaj, który zabrał moją walizkę. Czułam, że wszystko idzie dobrze. Miałam nadzieję, że będzie tak idealnie, aż do końca. Ruszyłam w stronę windy, w której pośpiesznie wcisnęłam guzik z numerem trzydzieści osiem. Sięgnęłam do torebki, która wisiała bezwiednie na moim ramieniu. Wrzuciłam do niej telefon i portfel, by nic przypadkiem nie zgubić. Kartę pokojową wsunęłam w tylnią kieszeń jeansów. Po niecałej minucie usłyszałam charakterystyczny dzwonek, obwieszczający, że jestem na właściwym piętrze. Korytarz wyglądał cholernie elegancko, a okna od sufitu, aż do podłogi rozświetlały go maksymalnie. Ruszyłam do pokoju numer siedemset osiem i wsunęłam w specjalny mechanizm klucz. Drzwi otworzyły się bez problemu, a ja już na progu zaniemówiłam. Jedna ściana apartamentu była szklana. Wielkie okno, dzięki któremu widoczne było całe Los Angeles wraz z oceanem. Udało mi się zamknąć usta, które rozwarły się samoistnie, z wrażenia. Zatrzasnęłam drzwi i ruszyłam w głąb. Wystrój był nowoczesny, a wszystkie pomieszczenia przestronne. Łazienka była ogromna, a w rogu mieściła się olbrzymia wanna. Łóżko było wygodne i wielkie. Po zobaczeniu całego „mieszkania”, usiadłam wygodnie na jednej z dwóch białych kanap. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedziałam na tyle głośno, by lokaj, który miał za zadanie dostarczyć tu moją walizkę, usłyszał. Młody człowiek, z lekkim zarostem i mizerną posturą ustawił bagaż obok drzwi. Posłał mi drobny uśmiech i szepnął „miłego pobytu w naszym hotelu Plaza”.
Po jego wyjściu podeszłam do torby i ustawiłam ją przy nogach łóżka. Wyjęłam ciemne jeansy, czarne body oraz czerwone buty na koturnach. Weszłam do łazienki, by się przebrać, a po powrocie do pokoju dobrałam dodatki. Rozczochrane włosy spięłam w mały koczek, a niektóre kosmyki wypuściłam. Na nos nałożyłam okulary przeciwsłoneczne. Przyznam skromnie, że wyglądałam całkiem nieźle, a mój tyłek w tych spodniach… Oh. Wiedziałam, że każdego dnia w tym mieście muszę wyglądać cudownie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy spotkam James’a.
Po raz enty
zakręcałam makaron na widelcu, kiedy poczułam na sobie czyjś wzrok. Odłożyłam
delikatnie sztućce i obróciłam głowę do tyłu. W moim kierunku kroczył
mężczyzna. Miał jasne brązowe włosy, a jego umięśnioną
klatkę piersiową opinała biała koszulka z kołnierzykiem w serek. Na jego
ramionach można było dostrzec kilkanaście tatuaży. Sądziłam, że za chwilę
skręci czy usiądzie przy innym stoliku, ale on wpatrując się w moją twarz,
szedł prosto. Stanął przede mną, zawadiacko się uśmiechając. Czułam się zdezorientowana,
a na moich policzkach wypłynęły rumieńce.
- Słucham? - Powiedziałam od razu.
- Nie sądzisz może, że raz to
przypadek, ale dwa razy… to już przeznaczenie? – Spojrzał na mnie poważnie, a
ja zauważyłam iskry w jego karmelowych oczach. I wtedy do mnie dotarło. To on
był tym wybawicielem spod lotniska.
- Przepraszam, nie poznałam
cię. Może usiądziesz? – Spytałam automatycznie i od razu pożałowałam własnych
słów. Jeszcze mi jakiegoś idioty brakuje.
- Jeżeli mogę – posłał mi
ciepły uśmiech i zajął krzesło naprzeciwko. – Nie miałem czasu się nawet
przedstawić, jestem Justin – wyciągnął do mnie rękę ponad stołem.
- Kate… Znaczy jestem Kate – zaśmiałam się histerycznie. Katherine Cyrus, co się z tobą dzieje? Gdy nasze dłonie zetknęły się, poczułam dziwne ciepło. Po chwili milczenia, speszyłam się i utkwiłam wzrok w moich dłoniach.
- Kate… Znaczy jestem Kate – zaśmiałam się histerycznie. Katherine Cyrus, co się z tobą dzieje? Gdy nasze dłonie zetknęły się, poczułam dziwne ciepło. Po chwili milczenia, speszyłam się i utkwiłam wzrok w moich dłoniach.
- Dziękuję, że mi wtedy
pomogłeś – wydusiłam z siebie w końcu i dostrzegłam delikatne zaczerwienienia
na jego twarzy. Oh, nasz szatyn się rumieni. Zachichotałam, ale on to
najwyraźniej zignorował. Wpatrywał się we mnie beznamiętnie, nic nie mówiąc.
- Pytałeś
się o coś, prawda? – Próbowałam go zmusić do powiedzenia czegokolwiek.
- Ahh, tak.
Pytałem czy nie sądzisz, że kiedy ludzie przypadkiem widzą się raz to zwykłe zrządzenie losu, ale
kiedy spotykają się drugi… to przeznaczenie?
- Sądzę
raczej, że to dziwne. Bardzo dziwne – powiedziałam całkiem poważnie. Naprawdę
uważałam, że to nienormalne, ale Justin mógł to opacznie zrozumieć. Zaczęłam
się nerwowo kręcić.
-
Sugerujesz, że cię śledzę lub coś w tym rodzaju? – W jego głosie można było wyczuć nutę sarkazmu, a po
chwili wybuchnął śmiechem.
- Nie… ja nie, nigdy. Nie… -
zaczęłam się plątać, jednak przerwał mi.
- A skąd
wiesz? Może jestem gwałcicielem zabójcą i właśnie ciebie wybrałem na kolejną
ofiarę? – Spytał mrocznie, a na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Musiał
to zauważyć, bo zachichotał. – Żartuję, nie bój się.
- Nie
wyglądasz mi na mordercę – próbowałam opanować swój urywany oddech. Czemu
chociaż przez chwilę mu uwierzyłam? Ugryzłam wewnętrzną część policzka,
próbując się uspokoić.
- Wszystko
okej? Wyglądasz jakbyś zaraz miała zemdleć – Spojrzał na mnie i złapał moje przedramię. Zagryzłam
dolną wargę, czując ciepło tworzące się w moim środku.
- Tak, ale będę się już zbierać.
Jestem zmęczona po podróży – wypowiedziałam pierwszą wymówkę, która przyszła mi
do głowy i odsunęłam się od stołu. Chłopak natychmiast wstał. Cóż za dżentelmen.
Nic nie powiedział, ale czułam jego świdrujące spojrzenie. Poprawiłam swoje
body i ruszyłam w stronę drzwi. Przechodząc przez wysoki próg poczułam uścisk
na ramieniu i automatycznie się obróciłam. Jestem łamagą, pewnie już to zauważyliście.
Znów się potknęłam i tym razem sytuacja się powtórzyła. Wylądowałam w ramionach
Justin’a. Przez ten moment mogłam napawać się jego męskimi perfumami.
- Już dobrze? – Usłyszałam tuż
przy uchu, a jego ciepły oddech wylądował na moim karku. Włoski w tamtym
miejscu stanęły dęba. Gotowałam się, nawet nie wiedzieć, czemu. W końcu
odsunęłam się o krok do tyłu.
-
Przepraszam – wyrzuciłam z siebie.
- Ja
powinienem to powiedzieć. Zatrzymałem cię, bo chciałem się dowiedzieć, w jakim
pokoju mieszkasz? – Spojrzał na mnie, a dłoń wsunął między włosy, ciągnąc za
końcówki.
- Siedemset
osiem – szepnęłam prawie niesłyszalnie i stanowczym krokiem ruszyłam do
wyjścia. Przemierzyłam drogę między stolikami, a idąc korytarzem usłyszałam
krzyk Justin’a. Wołał mnie. Nie
zatrzymałam się jednak i prawie biegiem dostałam się do windy. Szybko
nacisnęłam guzik. W końcu dotarłam na odpowiednie piętro. Wchodząc do pokoju głęboko westchnęłam i opadłam na łóżko. Oficjalnie miałam dość atrakcji jak na jeden dzień. Po chwili po prostu zasnęłam.
~PUK, PUK
Przeczytałam tekst ponownie. Byłam w kropce. Zupełnie nie wiedziałam, co mam zrobić.
~PUK, PUK
Zerwałam
się z łóżka, słysząc pukanie. Przecierając zaspane i pewnie umorusane z
makijażu oczy, podeszłam do drzwi. W progu stał lokaj, który przyniósł mi
wcześniej bagaż.
- To dla
pani. Ktoś zostawił w recepcji – uśmiechnął się, wyciągając przed siebie
kartkę, którą pośpiesznie wyrwałam. Zdenerwowana nawet mu nie podziękowałam i
zamknęłam drzwi. Tak dobrze mi się spało. Usiadłam na kanapie, zakładając nogę
na nogę i rozłożyłam liścik.
„Może masz ochotę
na wieczorny spacer? Jeżeli
tak to przyjdź
o dziewiętnastej przed hotel.
Justin"
Przeczytałam tekst ponownie. Byłam w kropce. Zupełnie nie wiedziałam, co mam zrobić.
~*~
W końcu zaczyna się coś dziać, oho.
Myślałam, że rozdział będzie dłuższy, ale cóż.
Chciałam go w tym momencie skończyć, więc nic innego nie dopisałabym.
Nie wiem kiedy kolejny, bo ten napisałam już wcześniej i ustawiłam,
żeby sam się dodał, bo ja w środę (znaczy no dziś xd) jestem w szpitalu
i pewnie wszystko mnie boli po operacji.
Jak tylko wrócę po obserwacji czy czymś tam, do domu to zabieram się za pisanie.
Już wiem co będzie dalej, więc przygotujcie się na coś mocnego! :)
PS. Jeżeli akapity są nierówne to przepraszam, blogger szaleje. :(
Myślałam, że rozdział będzie dłuższy, ale cóż.
Chciałam go w tym momencie skończyć, więc nic innego nie dopisałabym.
Nie wiem kiedy kolejny, bo ten napisałam już wcześniej i ustawiłam,
żeby sam się dodał, bo ja w środę (znaczy no dziś xd) jestem w szpitalu
i pewnie wszystko mnie boli po operacji.
Jak tylko wrócę po obserwacji czy czymś tam, do domu to zabieram się za pisanie.
Już wiem co będzie dalej, więc przygotujcie się na coś mocnego! :)
PS. Jeżeli akapity są nierówne to przepraszam, blogger szaleje. :(
Jejkuu, niech się spotkają wreszcie <33
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać co zaplanowałaś :)
http://forbidden-crystal.blogspot.com/
świetny rozdział ♥
OdpowiedzUsuńNie sądzisz może, że raz to przypadek, ale dwa razy… to już przeznaczenie?
OdpowiedzUsuńTAK to przeznaczenie :* :***
To przeznaczenie :DD
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny i mam nadzieje ze szybko dojdziesz do siebie(operacja) :)
/@KlaudiaSwaggg
Świetny! Tak to przeznaczenie! No i szybkiego powrotu do zdrowia <3
OdpowiedzUsuńhah dobrzy rozdział zaczęło się rozkręcać ...szybko wracaj do zdrowia czekamy na cb <3
OdpowiedzUsuńcudo cudo cudo<33333333
OdpowiedzUsuń/Natalia;)
taktaktak!!! świetny rozdział
OdpowiedzUsuńcoś się dzieje yay
xoxo
@bizzlethis
Dzieje się*.* świetnie:)
OdpowiedzUsuńsuper pomysł, czzkam na następny
OdpowiedzUsuń"Nie chciałam marnować tak pięknej pogody, która w Nowym Yorku o tej porze roku zdarzała się rzadko." tutaj jest chyba błąd bo akcja rozgrywa się w LA ;)
OdpowiedzUsuńświetny rozdział ;)
To nie błąd. :) Bohaterka na co dzień mieszka w NY, gdzie dni są często deszczowe, a gdy wyjeżdża do LA nie chce tracić pięknej pogody. :)
UsuńŚwietny rozdział! Gratuluję, bardzo mi się podoba.
UsuńJezuuu <3 jezuuu <3 jak czytam same dialogi to od razu mam uśmiech na twarzy <3 koxham to ♥
OdpowiedzUsuńawww kocham to opowiadanie ;3 cudowny rozdział ;*/kasia<3
OdpowiedzUsuńaw kochaam <3 /@biebsiuryx
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba ;)
OdpowiedzUsuńdzisiaj calkiem przez przypadek znalazlam tego bloga i po prostu siw zakochalam xnxjsjnsksks swietne 💕
OdpowiedzUsuńhistoria fajna tylko głupie jest to ze oprócz jusa uzyłaś imion znanych ludzi no i myley cyrus najbardziej boli ale poza tym świetne beliebers forever
OdpowiedzUsuń