3.04.2016

029. It was a big world but we thought we were bigger. |+NOWE OPOWIADANIE!

Kate's POV:
Rozchyliłam powieki i świadomość ostatnich zdarzeń uderzyła mnie z taką siłą, że w tamtej chwili jedyne, czego chciałam to uciec. Od ludzi, od myśli, od wspomnień. Dalej nie docierało do mnie, że matka, którą tak długo nienawidziłam i broniłam się od kontaktu z nią, poświęciła własne życie, oddając mi część serca. Wiedza o jej chorobie nie zmniejszała mojego poczucia winy. Sama zadecydowałam o zerwaniu kontaktu z nią, a teraz oddałabym wszystko za możliwość nadrobienia tych straconych miesięcy. Własna duma i uprzedzenia, zniszczyły naszą relację. Pozwoliłam na to, by moja matka męczyła się w chorobie samotnie, nie potrafiąc jej przebaczyć. Żałowałam, żałuję i będę żałować tego, jak postąpiłam.
Im dłużej o tym myślałam, (a musicie wiedzieć, że moja mama na zmianę z nienarodzonym jeszcze dzieckiem, w tamtej chwili zajmowały większość moich myśli) tym bardziej docierało do mnie, jak ważny jest czas i nasze decyzje w życiu. Cokolwiek, kiedykolwiek nie zrobimy, to wpłynie na wszystko inne, niczym gra w domino.
- Znowu odleciałam? - Spytałam cicho, dostrzegając Justina na progu pokoju. Rzucił mi się również w oczy fakt, że liczba kabli i sprzętów przy moim łóżku znacząco się zmniejszyła.
- Tym razem na trzy dni, ale to dobrze. Organizm odpoczął – ruszył przed siebie, a ja wpatrywałam się w jego tajemnicze spojrzenie. Nie miałam pojęcia, co czuł i o czym myślał.
- Jak się czujesz? - Szepnął, siadając obok. I wtedy to zauważyłam.
- Justin, kiedy ostatni raz spałeś? - Przymknął powieki, wyczuwając moją złość. Zrobiło mi się zimno, gdy spostrzegłam sine worki pod oczami.
- Wczoraj.
- Jak długo?
- Dwie godziny jakoś... - Nie wierzyłam, w to co usłyszałam.
- Wystarczy, że ja tutaj leżę, ty nie musisz siebie wykańczać. - Stwierdziłam, gładząc jego twarz.
- Nawet w takiej chwili martwisz się bardziej o innych, niż o siebie.
Westchnęłam głęboko, nie czując na całe szczęście bólu w klatce. Zapadło między nami milczenie. Prawie natychmiast przypomniał mi się list od mamy.
- Czy ty naprawdę chciałeś to zrobić? - Nie odrywałam od jego oczu spojrzenia, a dłoń nadal miałam na męskim policzku.
- Co? - Zdjął moje palce z twarzy, by objąć je w swoje. Natychmiast poczułam iskierki. Brakowało mi bliskości, tego męskiego, czułego dotyku.
- Czy gdyby nie moja matka albo inny dawca, to ty oddałbyś mi część serca? Chciałeś poświęcić dla mnie swoje życie? - Na te słowa wstał i nachylił się tak blisko, że nasze nosy się stykały.
- Bez ciebie, nie miałbym życia. Gdybyś umarła, umarłbym z tobą. Nikt ani nic nas nie rozdzieli, nigdy – złączył nasze usta, a z moich oczu popłynęły łzy. Nie potrafiłam określić jak bardzo kocham tego człowieka. Tego się nie dało opisać. I co – najpiękniejsze, on też mnie kochał.
- Kocham cię – wydusiłam z siebie, gdy Justin się ode mnie odsunął.
Nie powiedział nic. Nie musiał. Wystarczył mi jego uśmiech i iskrzące spojrzenie, które mówiło „wszystko będzie dobrze, ze wszystkim sobie poradzimy”. Wtedy nie miałam, co do tego wątpliwości, ale chyba nie muszę przypominać jak wiele razy życie nas zaskakiwało?
***
Odkąd się obudziłam, Justin nie odsuwał się ode mnie na krok, cały czas siedząc przy moim łóżku. Rozmowa trwała i trwała, a czułe tematy sprytnie omijaliśmy. To nie był dobry moment, by wspominać o mojej mamie czy naszym dziecku. Dowiedziałam się, że kiedy spałam, odwiedził nas James, który w tamtej chwili wrócił do domu, by odespać "warte".
- Co z Kim? - Brakowało mi radosnej blondynki w pokoju.
- Niedługo powinna wrócić z jakimś jedzeniem. - Na te słowa rozpromieniłam się odrobinę, odczuwając w żołądku doskwierający głód.
***
Kiedy już w trójkę skończyliśmy jeść, chciałam wrócić do trudnych tematów. W końcu musieliśmy przez nie przebrnąć.
- Co z moją mamą? - Głos mi drżał, zresztą jak reszta ciała. - Kiedy odbędzie się pogrzeb? - Udało mi się w końcu zadać to pytanie. Wiedziałam, że nie mogłam go ominąć. Musiałam ją chociaż w taki sposób pożegnać. Poczułam jak moje oczy wilgotnieją. Z nerwów zaczęłam zagryzać wnętrze policzka.
- Za trzy dni. Jutro już możemy cię stąd zabrać – jakby czytając w moich myślach, Justin odpowiedział na kolejne moje pytanie.
- Dzięki Bogu – mruknęłam pod nosem, przykładając dłoń do odkrytej klatki piersiowej. Skóra pod opatrunkiem nadal piekła i bolała, ale przynajmniej miałam pewność, że serce miało się dobrze.
- Od razu po wypisie chcę cię gdzieś zabrać – chłopak nie patrzył na mnie, za to rzucił znaczące spojrzenie Kim. Nie miałam pojęcia o co chodzi, ale czułam, że nie powinnam się dopytywać. Ufałam mu, wiedziałam, że chce dla nas jak najlepiej. Dla mnie i jego dziecka.
A propo niego.
- Jak mu dacie na imię? - Spytała blondynka, chcąc najwyraźniej rozładować smutną atmosferę. Szatyn wybałuszył oczy, najwyraźniej nie wiedząc co powiedzieć.
- Jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy...
- Michelle (od autorki: przeszukałam poprzednie rozdziały i uzmysłowiłam sobie, że nigdy nie wspominałam o tym jak nazywa się matka Kate, więc to tak w ramach wyjaśnienia xd), po babci – powiedziałam natychmiast. Miałam nadzieję, że Justin zgodzi się ze mną.
- A jeśli chłopiec to Michael. - Dopowiedział chłopak, szczerząc się do mnie radośnie. Nim mogłam go o to poprosić, sam podszedł i pocałował mnie w czoło. - Dziękuję.
Nie pytałam za co dziękował. Domyśliłam się.
Po prostu.
Za wszystko.
***
- Zajmiesz się moimi rzeczami? - Spytałam, wręczając torbę Kim. Przytaknęła, po chwili obejmując mnie. James stał obok niej i czekał na swoją kolej. Kiedy jego męskie ramiona otoczyły moje drobne i wątłe ciało, poczułam się naprawdę inaczej... Nigdy wcześniej nie poczułam do niego takiej sympatii i wdzięczności, jak w tamtej chwili.
- Możemy porozmawiać? - Szepnął mi do ucha.
Odsunęłam się i poprosiłam Kim oraz Justina, żeby poczekali przed szpitalem.
Wiedziałam, że kilka rzeczy między mną, a moim byłym nie było załatwionych.
- Kate, kochana... Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo cieszy mnie fakt, że mogę cię objąć i bez ustanku patrzeć na twój uśmiech. Nie mam zamiaru próbować cię odzyskać, nie chcę zabierać ciebie Justinowi, bo wiem, że to on na ciebie zasłużył, że to on powinien dawać ci szczęście, na które zasłużyłaś. W końcu dotarło do mnie, że tak miało być. Cała nasza historia zaczęła się po to, byś mogła ułożyć sobie życie z Justinem. Ja, bogatszy o kolejne doświadczenia, postanowiłem poszukać szczęścia, nie raniąc przy tym innych. Z Megan jakoś sobie poradzimy, w końcu trafi do psychiatryka, tam gdzie jej miejsce, a ty nie powinnaś się tym przejmować.
Stałam tam, oniemiała i wzruszona jego monologiem. Byłam naprawdę wdzięczna za każde słowo, które wypowiedział. Czułam, że nasza przyjacielska relacja będzie się rozwijać tylko w dobrą stronę.
- A teraz, nie pozostaje mi nic innego jak pogratulować wam dziecka, który jest owocem i dowodem waszej ogromnej miłości. - Po raz kolejny chwycił mnie w swoje objęcia.
- Odkąd cię poznałam tyle się zmieniło, ja się tak zmieniłam. Wydoroślałam, dojrzałam i zrozumiałam wiele spraw. Mimo tragedii związanej z moją mamą, problemem Megan i tym wszystkim, co jeszcze przed nami, już się nie boję żyć. Wiem, że mam dla kogo i z kim przezwyciężać kolejne problemy – posłałam mu uśmiech, gdy ten starł swoimi dużymi dłońmi łzy z mojej twarzy. Nie mogliśmy już zmienić naszej przeszłości, ani naprawić swoich błędów, ale jeśli chodzi o naszą relację, chyba raczej nie chcieliśmy tego zrobić. Tak po prostu miało być.
***
- Spotkamy się u nas w domu – powiedziałam na pożegnanie Kim i Jamesowi, wręczając im również klucze. Justin nie pytał, o czym rozmawialiśmy. Zresztą nie pytał o nic. Odkąd wyszłam ze szpitala, trzymał mnie za rękę i nie odezwał się słowem. Po części, zastanawiałam się dlaczego, z drugiej zaś – cisza między nami była na swój sposób kojąca.
Zachód słońca nieubłaganie się zbliżał, gdy mknęliśmy samochodem Justina między ulicami miasta. Nie wiedziałam dokąd zmierzaliśmy, ale czułam... Czułam, że w dobrą stronę.
Zatrzymaliśmy się na jakiejś przypadkowej, jak się potem okazało, uliczce.
- Odwróć się do mnie plecami, skarbie zakomenderował cicho szatyn. Bez pytań zrobiłam to, o co poprosił. I już po chwili miałam na oczach przewiązaną jakiś materiał. Justin kochał robić niespodzianki, więc czego mogliśmy się po nim spodziewać?
Zachichotałam cicho, zajmując swoją poprzednią pozycję. Znów ruszyliśmy.
***
Justin trzymając mnie pod ramię, wprowadził do jakiegoś budynku. Dźwięk windy, który po chwili usłyszałam wywołał motylki w moim brzuchu. Zaczynało robić się coraz ciekawiej. Czym tym razem mnie zaskoczy?
Wąskie schody, otwieranie drzwi i powiew chłodnego powietrza.
I chwilę później moim oczom ukazał się widok całego Nowego Jorku, które oświetlało zachodzące słońce. Znajdowaliśmy się znowu na dachu wieżowca. Jak wiele razy wcześniej. Jedyne, co się zmieniło to fakt, że Justin tym razem bardziej się przygotował. U stóp leżał koc, na którym znajdował się talerz pełen przekąsek i wiaderko lodu z szampanem.
- Chciałem, żebyś mimo całego tego gówna, które ostatnio się dzieje, mogła na chwilę odetchnąć. I byśmy znowu byli sami.
- Już nie jesteśmy tacy całkiem sami – zachichotałam, dotykając brzucha.
- Szampan jest bezalkoholowy, moi kochani – uśmiechnął się do mnie. Nie przeszkadzało mi, że zwracał się do mnie jak do dwóch osób. Wręcz przeciwnie. Byłam przeszczęśliwa ze świadomością urodzenia naszego dziecka. Zrozumiałam, że był on tak naprawdę darem. Darem danym nam z niebios.
Usiadłam, czekając aż chłopak zajmie miejsce obok. Nie stało się to jednak. Zamiast tego ukląkł przede mną, wyjmując z kieszeni małe pudełeczko.
Nie, nie, to nie mogło się dziać.
- Kate Miley Cyrus, odkąd tylko cię zobaczyłem, wiedziałem, że nasze losy muszą się jakoś połączyć. Że jesteśmy sobie pisani, mimo wszelkich przeciwności. I teraz, kiedy większość z nich już udało się nam pokonać, przy okazji tworząc nowe życie, chcę cię mieć za żonę. Czy zgodzisz się przeżyć resztę swojego istnienia ze mną? Wrednym, bezczelnym, czasem agresywnym i złośliwym facetem, który zakochał się w tobie na zabój i jeśli będzie mógł to ofiaruje ci gwiazdę z nieba.
Płakałam.
Nie potrafiłam zatrzymać płynących łez.
Przerzucałam swoje zamglone spojrzenie z pierścionka na zestresowaną twarz Justina.
- Chociaż jesteś kretynem to kocham cię najmocniej na świecie – szepnęłam, śmiejąc się.
- Czy to oznacza „tak”?
Przytaknęłam.
***
- Powinniśmy się już zbierać – stwierdziłam, kiedy usta Justina podróżowały po mojej szyi.
- To fakt, dawno nie było cię w sypialni – szepnął, kiedy ja próbowałam uspokoić oddech. Jego usta i ich moc... Były nie do opisania. W sekundę potrafiły zawładnąć moim ciałem. Nie przejmując się pozostawionymi rzeczami, zabrał mnie na ręce i skierował się w stronę wyjścia.
Mimo smutku, który zagościł w naszym życiu, potrafiliśmy się cieszyć z własnej obecności. I teraz miało to trwać do końca naszego życia.
***
Justin postanowił wnieść mnie do domu w „ślubny sposób”, co wywołało we mnie napad nieustannego śmiechu. Ustał on dopiero, kiedy zobaczyłam, co działo się w moim salonie. Kim i James byli zakneblowani i przywiązani do krzeseł, a między nimi stała Megan.
Trzymała w dłoni pistolet.
Czy to do cholery był jakiś zły sen?
~*~ 
TADAM! YPOM za 1 rozdział+epilog skończy się, tylko pytanie, które pewnie was dręczy... SZCZĘŚLIWIE CZY NIE? Podpowiem wam, że matka Kate nie była jedyną osobą, która w YPOM zakończy swój żywot. Kogo obstawiacie? Ja wiem jak dalej potoczą się losy naszych bohaterów, jestem jednak ciekawa waszych domysłów ;) 
Ahhh i tak, postaram się w ciągu 2/3 najbliższych tygodni napisać rozdziały w przód i jeśli dobrze pójdzie to koniec YPOM wypadnie za jakiś miesiąc :) 
Druga sprawa! NOWE OPOWIADANIE! Myślałam, że nie dam rady wrócić do was z czymś nowym, a tu taka niespodzianka ;) jednak tym razem rozdziały będę wrzucać jedynie na wattpada, także odsyłam tam i poszukajcie "Desire on my mind" autorstwa hirilwer z Justinem i Hailey ♡
LINK - klik klik klik 

3 komentarze: