8.07.2015

022. We need someone to lean on.

Kate's POV:
- Jesteście wolni – usłyszałam tuż po przebudzeniu. Pobyt w areszcie był dla mnie jak długi sen. Przez prawie cały czas spędzony tam, spałam, bo tylko w świecie marzeń byłam bezpieczna. Justin, widocznie weselszy, natychmiast pomógł mi wstać. Uśmiechnęłam się do niego, kiedy razem wychodziliśmy z celi.
- Ale radzę wam się nigdzie poza obręb stanu nie ruszać – szepnął na odchodne policjant. - Może będziemy was jeszcze potrzebować.
- Jasne – warknął Justin, który już pewnie nie mógł patrzeć na funkcjonariuszy.
- Justin – objęłam go ramieniem w talii, pocierając fragment pleców. - Chodźmy stąd.
Czułam się, jakbym spędziła tam rok, a nie dwa dni.

*
Justin's POV:
Gdy oboje wyszliśmy przed komisariat czułem się jak nowo narodzony. Wszystko było bardziej wyraziste, barwniejsze, a przede wszystkim wyjątkowo jasne.
- Wreszcie wolni – szepnąłem do ucha dziewczyny. Machnięciem dłoni próbowałem przywołać taksówkę. Za trzecim razem mi się udało.
- Wszystko dobrze? - Spytała Kate, nie odrywając ode mnie wzroku w samochodzie.
- Jak na człowieka, który dopiero wyszedł z aresztu to całkiem okej – próbowałem rozluźnić atmosferę, ale nie wyszło, bo nawet kierowca spojrzał na mnie z dezaprobatą. Poprosiłem go o przewiezienie nas do szpitala.
- Po co tam?
- A nie interesuje cię co z Megan? - Oczy Kate od razu się zaszkliły, a usta lekko rozchyliły. Pocałowałem ją delikatnie, chcąc dodać dziewczynie otuchy. - Wszystko będzie dobrze.
- Justin, on nie może po prostu uciec. Powinien odpowiedzieć za to, co jej zrobił.
- Wiem, skarbie, wiem. Zrobię wszystko, by gnój spędził resztę swojego życia w pierdlu.
Wpatrując się bezustannie w twarz Kate, zauważyłem, że kąciki jej ust delikatnie opadły na moje słowa.
*
Kate's POV:

Nie byłam pewna dlaczego słowa Justina zakuły mnie gdzieś wgłębi.
- Coś nie tak? - Usłyszałam, kładąc głowę na barku chłopaka.
- Nie, nie – zaprzeczyłam automatycznie, chociaż czułam, że coś jest nie tak. Cholerka.
- Justin, co jeśli ona... nie żyje? - Spytałam o coś, co pewnie i jemu zajmowało umysł. - Co jeśli przez te dwa dni stan Megan się pogorszył?
- Wydaje mi się, że jeśli by się tak stało, policjanci albo by nas o tym powiadomili albo po prostu przetrzymali przez kolejne dwa dni – Justin nie wierzył we własne słowa, więc i mnie one nie pocieszyły.
- Boję się – jego dłoń znalazła się na moim kolanie. Ten gest wręcz dosłownie rozlał ciepło w moim sercu.
*
Po kilku minutach wysiedliśmy z taksówki, a ja uświadomiłam sobie, że od wielu godzin nie skorzystałam z prysznica. Śmierdziałam.
Oh nie, poprawka. Oboje śmierdzieliśmy.
- Im szybciej to załatwimy, tym szybciej będę mogła się umyć – szepnęłam do siebie, czekając aż Justin okrąży samochód. Gdy znalazł się obok mnie, złapał moją dłoń i ruszył w stronę drzwi automatycznych. Zaraz wszystkiego się dowiemy.
- Dzień dobry – szatyn przywitał małą, przysadzistą pielęgniarkę, stojącą w recepcji.
- Witam – odpowiedziała skanując nas bystrym spojrzeniem.
- Czy moglibyśmy zajrzeć do Megan Firch?
- Już sprawdzę, w której sali leży.
Czekałam, aż poda ten cholerny numer. Numer. Nie mów, że kostnica, tylko nie kostnica.
- Pani Megan dwie godziny temu opuściła nasz szpital – w oczekiwaniu na te słowa, martwiłam się o wręcz dygoczące z przejęcia serce.
- Czyli wszystko z nią okej? - Spytałam bez zastanowienia. Musiałam mieć pewność.
- No tak – pielęgniarka patrzyła na nas jak istoty z innej planety, a kiedy jej wzrok utknął na naszych tłustych włosach jej oczy wręcz tryskały jadem.
- W takim razie dziękujemy, do widzenia – i nim się obejrzeliśmy, znów staliśmy na dworze.
- Uff, całe szczęście, że wszystko jest okej – chciałam krzyczeć z radości, czując ogromną ulgę.
- Niekoniecznie. Teraz trudniej będzie nam ją znowu znaleźć, a jeśli tego nie zrobimy to...
- Nie, nie chcę tego słyszeć. Wracajmy do domu, bo czuję się niekomfortowo – nawet na niego nie spojrzałam. Chciałam tylko się wykąpać i wskoczyć do własnego łóżka, milion razy przytulniejszego niż prycza w celi.
- Dobrze.
*
Justin's POV:
Kiedy udało się Kate zasnąć, sam poszedłem się umyć. W mojej głowie ciągle przewijał się obraz zakrwawionej Megan i moment, w którym policjanci zabierali nas na przesłuchanie.
- To się, cholera, musi skończyć – warknąłem, celując pięścią w mokre kafelki w kabinie prysznicowej. - Oni oboje muszą zniknąć z naszego życia, tym razem ja się tym zajmę – i już wiedziałem, co muszę zrobić najpierw. James. Odnajdę go.
*
Przez pierwsze dwie godziny, o ile nie więcej wpatrywałem się w uśpiony profil Kate, układając w głowie plan działania. Podstawowym problemem był fakt, że nie wiedziałem gdzie podziewać się może James i raczej nie dałbym rady dowiedzieć się tego, nie mówiąc dziewczynie prawdy. A tego zrobić nie chciałem. Musiałem załatwić to sam, bez jej ingerencji i porad. Po męsku. Tylko jak do cholery znaleźć faceta, który zniknął jak kamfora?
*
Słysząc ciche pochrapywanie ukochanej zrobiło mi się ciepło na duszy. Jednak szybko to uczucie przerodziło się w niepokój, przypominając sobie o późnym dostarczeniu tabletek antykoncepcyjnych. Cholera, spieprzyłem, ale miałem nadzieję, że mimo to konsekwencje zmaleją do zera. Bo ostatnia rzecz jaka nam była teraz potrzebna to ciąża czy dziecko.
Myśląc o kolejnych dniach, modliłem się, by pierwszy pojawił się w tym domu James. Jeśli tak by się stało, sprawa byłaby załatwiona. Zadzwoniłbym od razu na policję, a jego zmusiłbym do powiedzenia prawdy. Wtedy Megan nawet nie miałaby po co do nas przychodzić, bo w końcu jej ukochany byłby daleko od Kate. Boże, czuwaj nad nami, bo coś czuję, że nie będzie lekko.
I z tą myślą, udało mi się wreszcie zasnąć.
*
Szczerze? Nawet nie wiem jak długo spaliśmy. Mogliśmy przespać jeden dzień albo jedynie kilka godzin, bo gdy się obudziłem, świtało. Nie budziłem dziewczyny, która nadal smacznie spała u mojego boku. Postanowiłem wstać i zrobić coś konstruktywnego.
Dom wydawał się dziwnie cichy i jakby... martwy? Będąc na parterze od razu podszedłem do kanapy, na której jeszcze niedawno leżała ranna Megan. Plamy krwi wsiąknęły w materiał, więc nie czekając dłużej, w kuchni zamoczyłem czystą szmatkę, polewając ją odrobiną płynu. Szorowałem sofę przez dłuższą chwilę i, mimo że plama zbladła to niezupełnie zniknęła. Będzie trzeba kupić nową.
Kate nadal nie dała o sobie znać, więc w kuchni zabrałem się za sprzątanie, by po chwili móc wreszcie zrobić dla nas dwojga porządne i obfite śniadanie, o którym marzyłem, będąc w celi. Więzienne żarcie smakowało niczym papka dla psów (chociaż nigdy nie jadłem, jestem pewien, że tak właśnie było).
Jakiś kwadrans przed dziewiątą usłyszałem kroki na schodach. Uśmiechnąłem się, patrząc na cudy, które bez spalenia domu, udało mi się przyrządzić. Omlety z owocami, jajecznica, małe kanapki i na dodatek, dzbanek wypełniony świeżym wyciskanym sokiem z pomarańczy.
- Ojej, zaszalałeś – skomentowała Kate, wchodząc do pomieszczenia z na wpół zamkniętymi oczami. Uśmiechnęła się zupełnie szczerze, a jej żołądek zaburczał, by również zaaprobować przyrządzony posiłek.
- Nie ma za co – zaśmiałem się, podchodząc do niej.
- Jesteś najlepszy – schyliłem się, by pocałować jej kształtne usta. Dziewczyna natychmiast wyszła mi naprzeciw, oplatając mój kark.
- Chodź lepiej, bo zaraz wystygnie – oderwałem się od niej, chcąc zostawić sprawy intymne na później.
- Od kiedy ty taki... pośpieszny.
- Zawsze taki byłem – odpowiedziałem kpiąco, nalewając soku do szklanek.
- Jakoś nigdy nie zauważyłam – Kate nie odrywała ode mnie wzroku, zalotnie trzepiąc swoimi rzęsami. Cholera, kochałem ją na zabój.
- Smacznego, kochanie.
- Nawzajem – i zapadła cisza, którą od czasu do czasu przerywał zgrzyt sztućców.
*
Popołudnie wreszcie było normalnym, takim jakim powinno być, bez żadnych afer i irytujących sytuacji. Siedzieliśmy razem w sypialni, oglądając film na laptopie Kate. Mieliśmy spędzić czas na kanapie w salonie, jednak plamy krwi dobitnie nam te plany zniweczyły.
- Jest cudownie – szepnęła dziewczyna, wtulając się w mój biceps.
- Chodź do mnie – i nagle film przestał być ważny. Zatrzasnąłem laptopa i odłożyłem go na podłogę. Ramieniem objąłem drobne ciało Kate i oboje wylądowaliśmy na plecach.
- Jak myślisz, co teraz będzie? - Usłyszałem w jej głosie nutę strachu i zdenerwowania.
- A co ma być? Może w końcu uda się nam zaznać trochę spokoju i szczęścia?
- Sugerujesz, że wcześniej byłeś ze mną nieszczęśliwy? - Podniosła się na łokciach, skupiając się na moich oczach. Szukała w nich potwierdzenia. Jej usta ułożyły się w sarkastyczny uśmieszek.
- Biorąc pod uwagę momenty, gdy razem ze sobą nie byliśmy to wtedy tak, byłem nieszczęśliwy i to przeogromnie.
- Cóż za romantyzm! Czuję się jakbym cię poznawała od zupełnie innej strony, Justin.
- Mam ich tyle, że nigdy się mną nie znudzisz.
- I tak, by się to nie stało.
- Trudno mi w to jakoś uwierzyć – podniosłem się i przełożyłem nogę przez jej obie, unosząc się na kolanach. Wisząc nad nią zacząłem się uśmiechać jak wariat. Widziałem iskierki w niebieskich oczach Kate, a one zawsze wywoływały we mnie ekstazę. Na nowo jest spełniona i bezpieczna, a w dodatku cała moja.
- Powinieneś być bardziej pewny siebie.
- A co jeśli stanę się krnąbrny i zadufany w sobie, niczym jakiś narcyz?
- I tak będę cię kochać. - Oboje zaśmialiśmy się, a po chwili nasze usta złączyły się po raz kolejny owego dnia. Cholera, mogłoby tak być zawsze.
*
- Nie sądzisz, że powinniśmy skończyć to co zaczęliśmy? - Przez chwilę myślałem, że chodzi jej o seksualne zaspokojenie, co nie da się ukryć, ucieszyło mnie, jednak ona dodała: - Film? Zachowaliśmy się jakbyśmy mieli w dupie losy bohaterki i jej poszukiwanie idealnego partnera. .
- Ty już masz swój ideał, po co zajmować się czyimś? - Zażartowałem, sunąc palcem po jej zaróżowionym policzku.
- Ohh, cofam swoje słowa! Jednak twoja samoocena nie jest tak niska jak podejrzewałam.
- Mówiłem, że mam wiele stron – moja dłoń zaczęła się zsuwać w dół, kierując się kolejno na jej szyję, dekolt, aż po piersi, które wręcz podskoczyły czując mój dotyk.
- Nie dzisiaj – szepnęła Kate. Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Coś nie tak?
- No tak jakby... Mam okr.. - Nie dokończyła, ale nie musiała. Domyśliłem się. Gorszy był powód, przez który przestała mówić. Sam odczułem dyskomfort, a krew w moich żyłach jakby przestała krążyć, gdy usłyszeliśmy głośny łoskot drzwi wejściowych. Ktoś się do nas dobijał.
Cholera, wiedziałem, że nie będziemy mieć spokoju.
Tylko... Kto tym razem?
__________________
turururu, ta dam! kolejny rozdział za nami! i co wy na to? któż mógł odwiedzić naszą ukochaną parkę? udzielajcie odpowiedzi w komentarzach :) dwa rozdziały na tydzień? to wystarczająco czy wolelibyście trzy? ;) może uda mi się coś jeszcze wyskrobać i dodam w weekend! ♥ do następnego, moi kochani! much love xx

6 komentarzy:

  1. No nieźle. Czyli ciąży raczej nie będzie. ;p Fajny rozdział. Dobrze, że do nas wracasz i sama zobaczysz, że czytelnicy też wrócą. :* Ja cały czas byłam z Tobą i czekam na dalsze losy bohaterów! Powodzenia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nic nie wiadomo, jeśli chodzi o ciążę. ;) A co do czytelników to mam wielką nadzieję, że chociaż ta mała garstka zostanie tu do końca. xx

      Usuń
  2. Super blog i rozdzialy bardzo.mi się podoba

    OdpowiedzUsuń
  3. kurde kto się do nich dobija.... do następnego ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja wciąż jestem i cierpliwie..no dobra może nie aż tak cierpliwe ale czekałam na dalsze rozdzialy i z toba zostałam :* ogromnie się cieszę ze wrocilas słońce:*:* jestem ciekawa kto to pukał no cóż dowiem się oby weekend. ;) dużodużoduuuuużo weny! :*:*:*:*

    OdpowiedzUsuń
  5. super rozdział :)

    OdpowiedzUsuń