6.04.2016

030. You part of me.

Justin natychmiast wypuścił mnie ze swych objęć. Gdy tylko stanęłam, od razu ochronił mnie swoim ciałem.
- Co tu się do cholery dzieje? - Spytał, równie zagubiony, co ja. Byłam przerażona, zestresowana i nie potrafiłam zrozumieć całego zajścia. Po co Megan wróciła? Miałam nadzieję, że naprawdę już sobie odpuściła i da nam spokój.
- Jeszcze jedno słowo, krzyk czy cokolwiek, a rozwalę wszystkich tu obecnych po kolei – zagroziła psychopatka, celując na zmianę w nas, Jamesa i Kim. Ostatnia dwójka nie miała szans się ruszyć. Czułam, że nadchodzi coś strasznego, że zdarzy się za chwilę jakieś nieszczęście. Musiałam temu zaradzić. Ja, nie Justin, nikt inny tylko ja, bo to ja byłam powodem problemów.
- Megan, wytłumacz mi jedno – udało mi się stanąć przed Justinem i machnięciem głowy zakazałam mu ochrony. Ledwo słyszalnie szepnęłam „policja”. - Po co znowu wracasz? Nie wydaje ci się, że wystarczająco dużo krzywdy narobiłaś?
- Wróciłam tu, bo jeśli ja go nie mogę mieć ty też nie będziesz – stwierdziła, wpatrzona we mnie bladym wzrokiem. Na pierwszy rzut oka widać było, że naprawdę oszalała z miłości do Jamesa.
- Megan, ale ja nie zmuszam go, żeby tu był. Sam, z własnej woli od ciebie odszedł...
- Nie odszedł, nie widzisz?! - Zaczęła krzyczeć. Miałam nadzieję, że uda mi się odwrócić jej uwagę na tyle, by Justinowi udało się zadzwonić na policję. Kątem oka widziałam jak próbował niepostrzeżenie wyjąć telefon z kieszeni. - Nadal przy mnie jest.
- Przywiązany do krzesła, dziewczyno... Potrzebujesz pomocy. Siłą nikogo przy sobie nie zatrzymasz – skomentowałam, świadoma, że chłopak za mną wybrał już numer na policję. Potrzebowałam tylko krzyku, żeby mógł złożyć zgłoszenie. Musiałam ją sprowokować.
- Nie widzisz, że coraz to kolejne osoby od ciebie uciekają? Że ich tracisz tym jaka popierdolona jesteś? Nie jestem pewna czy nawet pomoc specjalistów, by ci w czymś pomogła. - Może faktycznie, byłam zbyt krytyczna, ale uzyskałam to co chciałam. Nagle Megan wpadła w jeszcze większy szał. Ryzykowaliśmy dużo, wiedząc, że miała pistolet w dłoni i w każdej chwili mogła go użyć. Jednak innego wyjścia nie było.
Dziewczyna na moich oczach chwyciła się wolną dłonią za głowę, chcąc wyrwać sobie włosy. Jej usta otworzyły się w donośnym krzyku, a palec nieuchronnie wylądował na spuście pistoletu. Justinowi w kilka sekund udało się złożyć zgłoszenie, podczas gdy przede mną rozegrała się przerażająca scena. Dziewczyna wyglądała jakby opętał ją jakiś demon, a jej duszę rozerwało na kilka części. Krzyczała, rzucała się na kilka stron, w akompaniamencie nadjeżdżającego radiowozu. Nie mogłam uwierzyć, kiedy blondynka wycelowała broń w stronę Jamesa. Jedyne, co udało mi się zrobić to warknięcie głośnego „nie”, gdy na dźwięk wystrzału włosy stanęła mi dęba.
Całe szczęście, w agonii dziewczyna źle wycelowała i trafiła w męską łydkę, a pocisk jedynie ją drasnął.
Niestety, najgorsze dopiero miało nadejść.
Kiedy do domu wparowała dwójka policjantów, nie było już odwrotu. Megan wycelowała pistolet w siebie, lufą dotykając podbródka, przez co kolejny pocisk przeleciał na wylot.
Zabijając ją w ułamku sekundy.
Dziewczyna z rozchylonymi ustami padła niczym lalka na ziemię.
A my staliśmy tak, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Tym razem krew dziewczyny rozlała się nie tylko na kanapie.
***
- Może mi ktoś wytłumaczyć, co tak naprawdę się stało? - Spytał Justin, obejmując mnie, gdy siedzieliśmy na tyle karetki. W środku opatrywany był James, a tuż przed nami stała spokojniejsza, bo już po proszkach uspokajających, Kim.
- Gdybyśmy sami wiedzieli – odpowiedziała. - Przyjechaliśmy od razu po tym jak wypisali cię ze szpitala, Kate. Zaczęliśmy oglądać coś w telewizji, ale najwyraźniej zapomnieliśmy zamknąć drzwi. Megan... - Chwila ciszy, by dziewczyna mogła wziąć oddech i relacja trwała dalej. - Po prostu weszła i zaczęła nam grozić naładowanym rewolwerem czy co to było. Nie mieliśmy możliwości ucieczki. Kiedy nas tak kneblowała, zebrało się jej na opowieści. Macie wielkie szczęście, że żadna kulka nie wylądowała w was, bo ona przyszła tu z zamiarem zabicia ciebie, Katie. Nie mogła znieść, że masz Justina, a James i tak wybrał ciebie. Zachowywała się jakby ją coś opętało. Była szalona, naprawdę szalona. Nie wiedziałam, co robić. Wszystko przez te cholerne niezamknięte drzwi.
- Dobrze, że nikt z nas bardziej nie ucierpiał – szepnęłam, nie potrafiąc wyrzucić z głowy obrazu padającej bezwładnie Meg. Cokolwiek, by wcześnie nie zrobiła, nie potrafiłam uwierzyć, że tak po prostu, z powodu faceta, odebrała sobie życie.
Chwilę później podszedł do nas jeden z funkcjonariuszy policji, by od całej czwórki zebrać zeznania. Kiedy z mojego domu wynosili nosze z ciałem Megan, automatycznie się odwróciłam. Z oczu popłynęły mi łzy. Justin natychmiast mocniej mnie objął.

***

- Kochanie – szepnął mi do ucha Justin. Od godziny leżeliśmy w sypialni. Nikt do tego momentu się nie odezwał. Chcieliśmy poukładać własne myśli. – Nie zamartwiaj się tak.
- Nie mogę wyrzucić z głowy widoku zmarłej Megan. – Przyznałam.
- Może to straszne, ale tak naprawdę dobrze, że to się tak skończyło – miał rację, jednak ja nie miałam odwagi, by to powiedzieć.
- Teraz może być tylko lepiej – skomentowałam, wtulając się w jego ramię. Pocałował mnie w czoło, później w policzek, w brodę i obniżył się na wysokość szyi. Próbował obcałować każdy skrawek odkrytej skóry, byleby odciągnąć moje myśli zdala od wszystkich problemów, które ostatnio na nas spadły.
- Wiem co robisz – uśmiechnęłam się do niego, jednak nie powstrzymałam ruchów.
- Ale chyba ci to nie przeszkadza? – Po tych słowach zassał fragment mojego dekoltu obok opatrunku.
- W żadnym wypadku.
Może faktycznie. Może w końcu wszystko będzie normalne. Może wreszcie będziemy w pełni szczęśliwi.
I z takim podejściem poddałam się poczynaniom Justina.

***



Po założeniu stroju, nie potrafiłam na siebie spojrzeć w lustrze. Przez czerń ubrania moje ciało wydawało się jeszcze bardziej wątłe.
Tak, to był ten dzień. Pogrzeb mojej mamy miał zacząć się za ponad godzinę. Postanowiłam, że oboje rodziców będę miała blisko, więc już niedługo ciało mojego ojca miało zostać przeniesione na cmentarz w Nowym Jorku. Chciałam chociaż w takim stopniu się do nich zbliżyć.
Justin czekał na mnie w salonie. Udało się nam wymienić dywan, a oprócz tego - zamówilismy firmę sprzątającą, która pozbyła się wszelkich śladów krwi. Mimo to, nadal sprawiało mi trudność znajdowanie się w tym miejscu.
- Może zamieszkamy razem? Znajdziemy inny dom? – Zaskoczona propozycją Justina, nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc po prostu przytaknęłam. Wpatrując się w pierścionek zaręczynowy nie mogłam uwierzyć jak wiele się zmieniło. Jak bardzo zmieniło się moje życie. Natychmiast przypomniałam sobie swoją podróż do Los Angeles. Wtedy chciałam odzyskać Jamesa. Nigdy nie spodziewałam się, że tak to się wszystko zakończy. On i Kim zostali moimi przyjaciółmi, zakochałam się w Justinie, oświadczył mi się, i niedługo miałam urodzić NASZE dziecko, Megan popełniła w moim domu samobójstwo, a na dodatek – odzyskałam mamę, by niedługo po tym ją znowu stracić. Osobę, która była (i to zrobiła) w stanie poświęcić swoje życie i serce dla mnie. Łzy samoczynnie spłynęły w dół policzków.

Justin podszedł do mnie od tyłu i objął mnie w pasie, wtulając się głową w zagięcie szyi.
- Nienawidzę tego.
Spojrzałam na niego.
- Huh?
- Nienawidzę, gdy cierpisz. Wszystko odczuwam dwukrotnie bardziej. – Przyciągnął mnie do siebie i przycisnął do piersi.
- Z tego wszystkiego nie powiedzieliśmy Kim ani Jamesowi o zaręczynach – szepnęłam.
- Oboje o tym wiedzieli – nawet na niego nie spoglądając, potrafiłam wyczuć chłopięcy, drobny uśmiech.
Cholernie go kochałam i nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez niego.
Odkąd go poznałam, stał się dla mnie najważniejszą osobą.
Stał się częścią mnie.
~*~
 Nie mogę uwierzyć, że po ponad dwóch latach YPOM naprawdę się kończy. Został jeszcze przed nami tylko epilog. I tym razem nie będziecie musieli na niego czekać w nieskończoność. Dodam go jeszcze dziś. 
Jeśli byłeś tutaj od początku YPOM albo pojawiłeś się w trakcie jego trwania i przeżywałeś losy Kate razem ze mną, wzdychając, śmiejąc się i płacząc na zmianę, to przysięgam, kocham cię z całego serca. Opowiadanie powstawało z myślą o Tobie, o osobie, która poświęciła się tej historii.
Dobrze wiem i wy również, że ten blog już dawno mógłby być skończony, gdyby nie moje miesięczne, a i nawet kilkumiesięczne przerwy, ale chyba podświadomie nie chciałam tego kończyć. Bo naprawdę, oddałam YPOM serce.
Piszę to wszystko teraz, bo przede mną jeszcze napisanie epilogu, który miałam zaplanowany od początku pisania bloga, a wiem, że kiedy go skończę nie będę w stanie robić nic.
Bo kończąc "Jesteś częścią mnie", pozostawiam tutaj część siebie na zawsze
i mam nadzieję, że będzie ona trwała i zyskiwała kolejnych czytelników.
Od czasu do czasu będę tu oczywiście wpadać i czytać komentarze od Was, od osób dla mnie bliskich.
Dziękuję za Waszą obecność, aktywność i znoszenie moich humorków!
To w Was jest siła! I gdyby nie Wy to ten blog nigdy by nie przetrwał. ;)
KOCHAM, KOCHAM, KOCHAM!

1 komentarz:

  1. nie wierze że to już koniec.. pokochałam to ff

    OdpowiedzUsuń